Zbiórka na cel: dwa turnusy rehabilitacyjne – jedyna szansa na powrót do zdrowia
Category : OGŁOSZENIA PARAFIALNE 2018 , WYDARZENIA
Proszę Boga, by Dominik żył, by był przy mnie znowu…
Rok temu wzięliśmy ślub, ale podróż poślubna musiała poczekać – trzeba było wracać do pracy. Przełożyliśmy ją na sierpień tego roku. Miały być spacery po górach, odpoczynek, cieszenie się sobą… Zamiast tego wypadek, walka o życie i niepewność – co będzie dalej? Mam na imię Basia, jestem żoną Dominika – cudownego człowieka. Dzisiaj proszę Cię o pomoc w ratowaniu mojego mężą. Żyję nadzieją, bo tylko ona mi została…
Jaki jest Dominik? Troskliwy, kochający, zawsze stawiał pomoc innym na pierwszym miejscu, nawet gdyby miał poświęcić czas kosztem odpoczynku, czasu dla mnie i dla siebie. Zawsze mówił, że na to będzie czas, a przecież właśnie teraz ktoś go potrzebuje! Mówię “jest”, a nie “był” bo dla mnie tamten straszny wypadek niczego nie zmienił, zmieniając jednocześnie wszystko…
3 lipca, dopiero minęły dwa miesiące. Nadal ciężko mi wracać myślami do dnia, który nigdy nie powinien się wydarzyć… Dominik pracował w delegacji, był elektromonterem na słupach wysokiego napięcia. Byłam w pracy, gdy w drzwiach stanęła synowa jego szefa. Od razu wiedziała, że stało się coś złego… To było jak na zwolnionym filmie, ziemia usunęła mi się spod stóp, gdy usłyszałam:
“Dominik miał wypadek. Spadł z dużej wysokości. Helikopter zabrał go do szpitala w Rzeszowie, musimy jechać”.
Poczułam ucisk w żołądku, serce mi zamarło. Nie wiem, kiedy pokonałyśmy te 90 km, które dzieliły mnie od męża. Nikt nie wiedział, jak to się stało, w jakim stanie jest Dominik. Ta niewiedza była najgorsza. Wpadłam na SOR jak poparzona, ale tam go nie było. Powiedzieli, że na ortopedii – pomyślałam, że jest dobrze, pewnie jakieś złamanie, zaraz wrócimy do domu, tylko gips założą. Ale na ortopedii go nie było! Biegałam po szpitalu szukając mojego męża. Na korytarzu wpadłam na pielęgniarkę. Zapytała: “Czy to pani jest żoną pana Dominika?. Potwierdziłam drżącym głosem. Wtedy spadł cios…
Dowiedziałam się, że mąż zaraz jedzie na operację, a jego przypadek jest krytyczny. Uraz wielonarządowy, złamany kręgosłup, przerwany rdzeń kręgowy, zmiażdżone płuca. Pielęgniarka powiedziała, że mogę go zobaczyć. Szłam za nią jak w transie, nadal nie wierząc w to gdzie jestem i co przed chwilą usłyszałam…
Gdy go zobaczyłam, nogi się pode mną ugięły. Leżał taki bez życia, zaintubowany, spokojny – zupełnie jakby spał, a przecież właśnie toczyła się walka o jego życie! Mój świat się zawalił… Zabrali go na operację. Po sześciu godzinach poinformowali mnie, że muszą utrzymać Dominika w śpiączce, bo jego zmiażdżone płuca nie poradzą sobie z oddychaniem. Dwa dni później tomografia wykazała w głowie mnóstwo krwiaków i ognisk zapalnych. Było tragicznie, a ja mogłam tylko modlić się do Boga, żeby nie zabierał mi męża…
Moje życie zamieniło się w codzienne wizyty na OIOM-ie i strach przed każdym wejściem na salę. Bałam się spojrzeć na jego łóżko. A co, jeśli będzie puste…? Godzinami wpatrywałam się w maszyny, które za niego oddychały; w rurki którymi płynęło mnóstwo leków. Dominik cały czas spał…
25 lipca odebrałam telefon ze szpitala. Uszkodzenie płuc zbyt duże, muszą go przenieść do innej kliniki. Okazało się, że wystąpiło zapalenie płuc i bakteria, która zagraża życiu. Znowu walka, która mogła skończyć się tragicznie… Ile ciosów byłam w stanie jeszcze znieść? Los pokazał mi, że wiele. Lekarze podjęli decyzję o wybudzeniu, odstawili leki. Ale on się nie budził! Otwierał oczy, patrzył dookoła, ale bez kontaktu, jakby był w innym świecie. Marzyłam, że Dominik obudzi się i powie mi, że już wszystko będzie dobrze… Ale tak nie było.
Nie wiadomo, w jakim stopniu został uszkodzony mózg mojego męża. Tak wiele razy płakałam z bezradności i mówiłam sobie, że nie dam rady… Ale każdego kolejnego dnia wstawałam i od nowa podejmowałam walkę. Przecież niecały rok temu ślubowaliśmy: w zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci! Dlatego gdy pojawiła się nadzieja, maleńkie światełko w ciemnym tunelu, robię wszystko, by do niego dotrzeć!
Nasz ślub to był najpiękniejszy dzień naszego życia. W sierpniu mieliśmy jechać w wymarzoną podróż poślubną w góry. Tak się cieszyliśmy, że odpoczniemy po ciężkim roku pracy… Zamiast tego dzisiaj walczę o mojego mężą, o każdy najmniejszy postęp. Gdy dowiedziałam się o klinice w Krakowie, gdzie specjalizują się w rehabilitacji osób w śpiączce, chcę zrobić wszystko, by Dominik miał szansę tam być choćby pół roku – to kluczowy czas, w którym można wypracować najwięcej!
Dzisiaj nie mam kontaktu z mężem. Czasami wydaje mi się, że mnie poznaje, że tam głęboko jest mój ukochany, który chce do mnie wrócić. Teraz oddycha już samodzielnie – to ogromny postęp. Walczymy, by mógł przełykać, ruszać rękoma… Małymi kroczkami, ważne, że do przodu. Niestety jest przeszkoda, która wszystko hamuje – pieniądze. Koszty rehabilitacji są tak ogromne, że dla naszej rodziny po prostu nie do udźwignięcia, choć każdy stara się jak może. Dlatego bardzo proszę o pomoc, by Dominik mógł wracać do zdrowia. Niczego więcej nie pragnę, tylko odzyskać męża…